060 - Pan Samochodzi i pasażer Von Steubena [Sebastian Miernicki], #Pan Samochodzik

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
WSTĘP
Lato 1941 roku było gorące i pełne pyłu unoszącego się nad suchymi polami i
drogami prowadzącymi przez rosyjskie wioski. Kapitan Otto Laubach patrzył
na ten krajobraz zza szyby swego kubelwagena. Lubił palić cienkie cygara i
właśnie takim rozkoszował się teraz, co jakiś czas oglądając się za siebie na
kolumnę ciężarówek. Pod swoją komendą miał dziewięćdziesięciu żołnierzy,
może nie kwiat Wehrmachtu, ale dość oddanych. Nie chcieli się narażać
dowódcy, by nie trafić do jednostki frontowej. Co innego jeździć po
składnicach muzealnych, a co innego stawać przed zgrają fanatyków w
szmacianych mundurach koloru musztardowego. Zakałą tego oddziału był
Thomas Erle, niski, przemądrzały stu-dencik archeologii z Wiednia. Chłopak
dostał mundur z odznakami kaprala, ale zupełnie nie nadawał się na żołnierza.
Nawet nie przeczytał regulaminów — ciągle tylko popisywał się pomysłami na
swoje książki.
—Bądź cicho, człowieku—warknął Laubach, przerywając opis kolejnej
mającej powstać książki. — Co wiesz o magazynach w Jermakołowcach?
— Ruscy mieli tam magazyn srebrnych naczyń przeznaczonych na licytacje —
Erle przetarł rękawem bluzy zakurzone okularki i otworzył teczkę. — Nasi
specjaliści podejrzewają, że zdążyli sprzedać połowę, zanim
znalazł
się
mądrala i wyłożył w Komitecie Centralnym podstawy ekonomii
kapitalistycznej, prawo podaży i popytu...
— Przestań! — Laubach wściekły obrócił się do kaprala siedzącego na tylnym
siedzeniu. — Głowa boli od tego twojego...
— Jermakołowce — przerwał kierowca stając na wzgórzu, skąd widać było
niewielki kołchoz.
Przed nimi stał motocykl z koszem. Obsługujący karabin maszynowy
obserwował zabudowania przez lornetkę. Laubach wysiadł i podszedł do niego.
— Widać coś? — zapytał.
— Nic, nikogo nie ma — meldował żołnierz. — Magazyn ma być w tym
kościele?
— W cerkwi — Laubach roześmiał się poprawiając młodzieńca. Widział, że
ludzie, którymi teraz dowodził w niczym nie przypomi-
nali tych, z którymi pod dowództwem Guderiana szedł na Brześć, forsował
Mozę i defilował w Paryżu. To były dzieciaki zafascynowane łatwymi
zwycięstwami. Laubach wiedział, że Rosjanie zewrą szeregi i nadejdzie ich
czas rewanżu, a potem trzeba będzie jakoś ułożyć sobie życie w nowym
świecie — najlepiej na innym kontynencie.
— Jedźcie i uważajcie na wszystko — rozkazał.
Machnął ręką na ciężarówkę wyładowaną piechotą. Gestem nakazał jej jechać
za motocyklem. Z samochodu sztabowego wyjął swojego schmeissera i
wskoczył na stopień drugiej ciężarówki, obok kierowcy.
— Zjedziesz na tamtą drogę — pokazał szoferowi.
Kolumna pozostałych ciężarówek ustawiła się, a podoficerowie wyszli
obserwować, co się wydarzy. Nawet Erle wysiadł z samochodu. Przesłonił
dłonią czoło, by słońce nie raziło go tak w oczy.
Gdy tylko motocykl wjechał między obory, rozległa się seria z karabinu
maszynowego. Przypominała odgłos tartacznej piły. Erle widział, jak pryskał
tynk wokół dwóch małych okienek poniżej baniastych kopu-łek jednej z
wieżyczek cerkwi.
— Snajper — powiedział sam do siebie.
To samo myślał strzelec siedzący w koszu widząc, jak motocyklista dostaje
postrzał w szyję i nagle przechylają się na bok. Natychmiast nacisnął spust i
strugi pocisków wyleciały w kierunku świątyni.
Strach spotkania ze snajperem sparaliżował żołnierzy pod plandeką ciężarówki
jadącej za motorem. Piechurzy wyskoczyli kryjąc się za murami. Kapral
klęczał i ocierał twarz z potu wielką kraciastą chustką.
Laubach nawet nie zgasił cygara. Zeskoczył ze stopnia i kazał zatrzymać
ciężarówkę. Byli już z drugiej strony kołchozu.
— Podnieść bok! — wydał rozkaz.
Kilku żołnierzy wyskoczyło z paki. Obsługa karabinu maszynowego zarzuciła
na wierzch bok plandeki, otwieraj ąc w ten sposób dogodne pole ostrzału.
— Snajperzy! — Laubach wskazał dwom żołnierzom pozycje, które mieli
zająć.
Sam z siedmioma piechurami skradał się przez pole jęczmienia do kołchozu.
Za chlewem poczuli odurzający smród. Mimo to szli dalej. Gdy Laubach
wyjrzał zza rogu, zobaczył rosyjską ciężarówkę stojącą na tyłach cerkwi, do
której dwóch ludzi pakowało skrzynię. Z drugiej strony słychać było nierówną
kanonadę strzałów oddawanych przez żołnierzy z pierwszej ciężarówki.
Młodzi ludzie z przejęciem przyjęli te słowa oblizując spierzchnięte wargi.
Laubach pomyślał, że jak zwykle sam będzie musiał wszystkiego dopilnować.
Z żalem popatrzył na połówkę cygara i wgniótł ją w ziemię.
Szybkim krokiem przypominającym ruchy kota wyszedł i zaczął zbliżać się do
ciężarówki. Młodzieńcy zajmujący się ładowaniem skrzyni byli tak pochłonięci
swoim zajęciem, że zauważyli go, gdy było już za późno. Jeden z nich
próbował wyrwać zza paska naganta — na próżno. Seria z pistoletu
maszynowego bezlitośnie przerwała ich życie. Żołnierze Laubacha biegli za
nim. Dwóch przytomnie pamiętało o snajperze i celowało w kierunku
wieżyczki.
Laubach zaznaczył sobie punkt na mapie, w czym pomógł mu Utickal.
— Atakujemy — oświadczył swoim ludziom.
Laubach wbiegł do świątyni. Naprzeciw stała młoda, śliczna, czarnooka
dziewczyna w zielonym mundurze, z nagantem w dłoni. Niemiecki oficer
posłał w jej kierunku kolejną serię, która opróżniła magazynek automatu. Nie
przeładowywał broni, tylko z kabury wyjął lugera, przeskoczył nad ciałem
rosyjskiej aktywistki i ruszył w kierunku schodków prowadzących do
dzwonnicy, gdzie ukrywał się snajper.
Młody chłopak nawet nie usłyszał, jak Laubach zakradł się za jego plecy.
Rosjanin trwał z mosinem przytulonym do policzka. Drgnął, gdy usłyszał
dźwięk odciągane kurka pistoletu. Potem padł jeden strzał, po którym w
kołchozie zapanowała cisza.
Po dwóch godzinach kolumna ciężarówek wiozła skrzynie ze zrabowanymi
dziełami sztuki, ciało motocyklisty i uszkodzony motocykl. Laubach jadąc na
zachód znowu mógł się rozkoszować swoimi cygarami i nawet nie specjalnie
przeszkadzały mu wywody gadatliwego kaprala.
Latem 1944 roku Georg Utickal za namową krewnego zajął się wykonaniem
szczególnego obiektu na terenie Mierzei Wiślanej. Do pracy dano mu
kilkudziesięciu jeńców, których zakwaterowano w pobliskich budynkach
gospodarczych. Georg wolał nie wiedzieć, co oznaczało, że po skończonej
robocie wywieziono ich barką na morze, zamiast popędzić z powrotem do
obozu.
Potem skierowano go do prac fortyfikacyjnych na froncie rosyjskim koło
twierdzy Osowieć. Był tam ranny, ale musiał wrócić na Mierzeję Wiślaną w
styczniu 1945 roku. Czekał tam na niego oficer Wehrmachtu. Spotkali się w
gospodzie w Neukrug.
— Laubach — przedstawił się oficer.
— Utickal — rzekł Georg siadając po drugiej stronie stołu.
— Cygaro?
— Nie palę — Utickal pokręcił głową.
— Ma pan rację, bo Ruscy ruszą lada dzień i cygara już nie te — wyraźnie
niezadowolony patrzył na te, które ćmił. — Pana kuzyn mówił, że ma pan
dobre miejsce na skrytkę dla bardzo cennych rzeczy.
— Tylko budowałem odpowiedni schron.
— Świetnie, tu są moje pełnomocnictwa — Laubach wyjął papiery aż czarne
od pieczęci zdobionych faszystowskim orłem i swastyką. — Chciałbym, żeby
pomógł mi pan zabezpieczyć skrytkę... — przerwał na widok SS-mana, który
wszedł do gospody.
— Przyprowadziłem tych, o których pan prosił — oznajmił SS-man.
Utickal nie mógł się nadziwić, nawet po tylu latach wojny, że niektórzy unikali
mówienia o innych jako o ludziach. Dla nich jeńcy nie byli ludźmi...
Jeszcze tego samego dnia było po wszystkim. Serie z karabinów maszynowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kosz-tkkf.pev.pl
  •