0669. DUO Milburne Melanie - Światła Las Vegas, harlequin

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Melanie MilburneŚwiatła Las VegasTłu​ma​cze​nie:Ka​mil Mak​sy​miukROZDZIAŁ PIERWSZYDa​isy Wyn​dham zdo​ła​ła zgu​bić ochro​nia​rza, któ​re​go wy​słał za nią oj​ciec, poprzej​ściu za​le​d​wie trzech ulic, co było jej do​tych​cza​so​wym re​kor​dem. Uśmie​cha​jącsię pod no​sem, do​łą​czy​ła do swo​ich ko​le​ża​nek – rów​nież na​uczy​cie​lek – w mod​nymklu​bie noc​nym w Las Ve​gas, gdzie spę​dza​ły zi​mo​we fe​rie.– A nie mó​wi​łam? – Z trium​fal​nym uśmie​chem przy​bi​ła piąt​kę naj​pierw Be​lin​dzie,a po​tem Kate. – Obie​ca​łam, że zdą​żę przed pierw​szą rund​ką drin​ków. To mój nowyre​kord. Kie​dy je​stem za gra​ni​cą, za​zwy​czaj mu​szę przejść co naj​mniej pięć ulic,żeby zgu​bić Bru​na.Kate, któ​ra od nie​daw​na, po​dob​nie jak Be​lin​da, za​czę​ła uczyć pierw​szo​kla​si​stów,wrę​czy​ła Da​isy kie​li​szek szam​pa​na i za​py​ta​ła:– On co​dzien​nie bę​dzie tak za tobą ła​ził?Be​lin​da prze​wró​ci​ła ocza​mi.– Prze​cież cię ostrze​ga​łam, Kate. Jeż​dże​nie z Da​isy za gra​ni​cę wią​że się z to​wa​-rzy​stwem wło​cha​te​go ol​brzy​ma, któ​ry za pa​zu​chą nosi wiel​ką gi​we​rę. Mu​sisz sięz tym po​go​dzić, bo to się w naj​bliż​szym cza​sie ra​czej nie zmie​ni, praw​da?– A wła​śnie, że się zmie​ni – ode​zwa​ła się Da​isy z de​ter​mi​na​cją w gło​sie. – Mamjuż dość tego, że oj​ciec trak​tu​je mnie jak małe dziec​ko. Po​tra​fię sama o sie​bie za​-dbać. Nie po​trze​bu​ję żad​ne​go ochro​nia​rza, opie​kun​ki czy na​wet nie​wi​dzial​ne​goanio​ła stró​ża. A ten wy​jazd jest ide​al​ną oka​zją, żeby mu to udo​wod​nić.Do​szła do wnio​sku, że oj​ciec po pro​stu musi to wresz​cie za​ak​cep​to​wać. Po​go​dzićsię z fak​tem, że jest do​ro​słą, sa​mo​dziel​ną ko​bie​tą, któ​ra chce żyć wła​snym ży​ciem,a nie cią​gle sie​dzieć pod klo​szem. Chcia​ła wy​fru​nąć ze zło​tej klat​ki, w któ​rej oj​ciecją trzy​mał. Jak mu się to uda​wa​ło, sko​ro na​wet już nie miesz​ka​li ra​zem?– Dla​cze​go twój oj​ciec jest taki na​do​pie​kuń​czy?Da​isy nie od​po​wie​dzia​ła od razu. Naj​pierw upi​ła łyk szam​pa​na i za​my​śli​ła się naparę chwil. Ni​g​dy ni​ko​mu nie zdra​dzi​ła, że jej oj​ciec był kie​dyś po​wią​za​ny z prze​-stęp​czym pół​świat​kiem. Na szczę​ście krót​ko to trwa​ło. Było tyl​ko epi​zo​dem w jegoza​wo​do​wej ka​rie​rze. Ła​twiej było tłu​ma​czyć, że tak in​ten​syw​nie jej pil​no​wał, po​nie​-waż jako dziec​ko pew​ne​go razu zgu​bi​ła się na pół go​dzi​ny i od tam​tej pory znaj​do​-wa​ła się za​wsze pod czy​jąś czuj​ną opie​ką. W rze​czy​wi​sto​ści scho​wa​ła się wte​dyprzed mat​ką za ścia​ną ubrań w skle​pie odzie​żo​wym.– Mój tata oglą​da za dużo fil​mów sen​sa​cyj​nych. Uwa​ża, że gdy tyl​ko wy​lą​du​ję zagra​ni​cą, od razu ktoś mnie po​rwie i za​żą​da oku​pu.Kate zro​bi​ła zdzi​wio​ną minę.– Twój tata jest aż tak na​dzia​ny?– Po​win​naś zo​ba​czyć jego po​sia​dłość w Sur​rey – ode​zwa​ła się Be​lin​da. – Jak pa​łacz baj​ki! Po​sia​da też wil​le we Wło​szech i na po​łu​dniu Fran​cji. Nie wie​dzia​łam, żeksię​go​wi aż tak dużo za​ra​bia​ją. Po co zo​sta​łam na​uczy​ciel​ką? – wes​tchnę​ła te​atral​-nie.Da​isy przy​gry​zła dol​ną war​gę. Całe ży​cie my​śla​ła, że jej oj​ciec zgro​ma​dził for​tu​nędzię​ki cięż​kiej, uczci​wej pra​cy. Cią​gle wie​rzy​ła w tę wer​sję… a przy​naj​mniej bar​dzomoc​no sta​ra​ła się w nią wie​rzyć. Char​les Wyn​dham był ta​kim wspa​nia​łym, cza​ru​ją​-cym, ko​cha​ją​cym czło​wie​kiem. Była jego je​dy​nym dziec​kiem. Naj​więk​szym skar​-bem, jak czę​sto jej po​wta​rzał. Co z tego, że kie​dyś tro​chę po​mógł w pro​wa​dze​niuksię​go​wo​ści ja​kie​muś ma​fio​so​wi? To jesz​cze nie czy​ni​ło z nie​go kry​mi​na​li​sty. Twier​-dził, że to się zda​rzy​ło wie​le lat temu, gdy był młod​szy i głup​szy, więc nie ma sen​suroz​grze​by​wać tej hi​sto​rii. Dla​cze​go jed​nak się upie​rał, że jej miesz​ka​nie musi byćstrze​żo​ne przez pry​wat​ną agen​cję, a we wszyst​kich za​gra​nicz​nych po​dró​żach musijej to​wa​rzy​szyć ochro​niarz? To nie mia​ło żad​ne​go sen​su. Chy​ba że nie mó​wił ca​łejpraw​dy…Go​dzi​ła się na to wszyst​ko, po​nie​waż sprze​cza​nie się z oj​cem było zu​peł​nie bez​-ce​lo​we. Ni​g​dy nie zmie​niał zda​nia. Po​dob​no wła​śnie to był je​den z po​wo​dów, dlaktó​rych jej mat​ka, Rose, tak czę​sto się z nim kłó​ci​ła, a nie​raz na​wet gro​zi​ła, że odnie​go odej​dzie.– Sko​ro po​cho​dzisz z ta​kiej bo​ga​tej ro​dzi​ny, to po co pra​cu​jesz jako na​uczy​ciel​ka?– spy​ta​ła Kate.– Bo ko​cham tę pra​cę – od​par​ła Da​isy, uśmie​cha​jąc się w my​ślach do grup​ki ma​lu​-chów, któ​rą uczy​ła w ze​rów​ce. – Dzie​ci są ta​kie słod​kie. Za​baw​ne. Nie​win​ne.– Czy​li do​kład​nie ta​kie jak ty – rzu​ci​ła Be​lin​da. – Zwłasz​cza je​śli cho​dzi o nie​win​-ność – do​da​ła, mru​ga​jąc do niej okiem.Da​isy zro​bi​ła ob​ra​żo​ną minę.– To, że cią​gle je​stem, tech​nicz​nie rzecz bio​rąc, dzie​wi​cą…– Dzie​wi​cą? – po​wtó​rzy​ła Kate ze zdu​mio​ną miną. – Chcesz po​wie​dzieć, że ni​g​dynie spa​łaś z żad​nym fa​ce​tem?O nie, zno​wu się za​czy​na! Da​isy wes​tchnę​ła w du​chu. Dla​cze​go w dzi​siej​szychcza​sach dzie​wic​two jest po​strze​ga​ne jak dzi​wac​two? Prze​cież nie wszyst​kie dziew​-czy​ny sy​pia​ją z kim po​pad​nie. Nie​któ​re cze​ka​ją na wiel​ką mi​łość, na swo​ją dru​gąpo​łów​kę. Albo w ogó​le tego nie ro​bią. Daj​my na to, za​kon​ni​ce. Swo​ją dro​gą, po​sia​-da​nie na​do​pie​kuń​cze​go ojca tro​chę przy​po​mi​na​ło ży​cie w klasz​to​rze. Pra​wie każ​de​-go chło​pa​ka, z któ​rym za​czy​na​ła się spo​ty​kać, oj​ciec do​kład​nie spraw​dzał i ma​glo​-wał. To było ta​kie okrop​ne! A przede wszyst​kim sku​tecz​nie od​stra​sza​ło po​ten​cjal​-nych part​ne​rów. Mię​dzy in​ny​mi dla​te​go zdo​ła​ła prze​żyć dwa​dzie​ścia sześć lat z nie​-tknię​tą cno​tą.Ale w cza​sie tych fe​rii to mu​sia​ło się zmie​nić. Przy​naj​mniej taką mia​ła na​dzie​ję.Z dala od prze​wraż​li​wio​ne​go ojca, wresz​cie bę​dzie mo​gła za​znać tro​chę swo​bo​dy.Po​znać ko​goś cie​ka​we​go i atrak​cyj​ne​go. Za​li​czyć ty​po​wy wa​ka​cyj​ny ro​mans.– Jesz​cze nie spa​łam – od​po​wie​dzia​ła wresz​cie. – Ale nie chcę tego zro​bić tyl​kodla​te​go, że wszy​scy inni upra​wia​ją seks. Chcia​ła​bym, żeby to coś zna​czy​ło. Było wy​-jąt​ko​we. I dla mnie, i dla nie​go.– Chy​ba nie my​ślisz, że aku​rat tu​taj, w Las Ve​gas, znaj​dziesz swo​ją dru​gą po​łów​-kę? – sko​men​to​wa​ła Kate iro​nicz​nym to​nem.– E tam. Da​isy po​ra​dzi so​bie bez fa​ce​ta. Wy​star​czy jej za​ba​wecz​ka, któ​rą do​sta​łaode mnie na gwiazd​kę. Praw​da? – spy​ta​ła Be​lin​da z fi​glar​nym uśmiesz​kiem.Da​isy za​ru​mie​ni​ła się pod cien​ką war​stwą ma​ki​ja​żu. Rze​czy​wi​ście, do​sta​ła w pre​-zen​cie od Be​lin​dy „za​ba​wecz​kę” z seks sho​pu. Wy​cią​gnę​ła ją z pu​deł​ka tyl​ko paręrazy. No do​brze, może tro​chę wię​cej. Praw​dę mó​wiąc, rzad​ko się z nią roz​sta​wa​ła.Przy​wio​zła ją ze sobą na​wet tu​taj. Za​ba​wecz​ka le​ża​ła te​raz w jej ko​sme​tycz​cew po​ko​ju ho​te​lo​wym, po​nie​waż bała się, że jej wścib​ska lon​dyń​ska współ​lo​ka​tor​kaznaj​dzie ją w szaf​ce przy łóż​ku. Zresz​tą to urzą​dze​nie świet​nie się spraw​dza​ło jakoprzy​rząd do ma​so​wa​nia obo​la​łe​go kar​ku czy ra​mion, a wca​le nie tyl​ko czę​ści in​tym​-nych…– Hej, spójrz​cie na tam​te​go go​ścia – po​wie​dzia​ła Be​lin​da, zer​ka​jąc na pra​wy kra​-niec baru. -Stoi przy tej la​sce owi​nię​tej fo​lią alu​mi​nio​wą. Przy​naj​mniej tak wy​glą​dato, co na sie​bie wło​ży​ła. Zna​cie go?Da​isy rzu​ci​ła okiem na wy​so​kie​go bru​ne​ta opar​te​go non​sza​lanc​ko o opar​cie ba​ro​-we​go stoł​ka, roz​ma​wia​ją​ce​go z mło​dą ko​bie​tą ubra​ną w ob​ci​słą, lśnią​cą su​kien​kę,któ​ra pod​kre​śla​ła jej ide​al​ne kształ​ty. Miał na so​bie roz​pię​tą pod szy​ją bia​łą ko​szu​-lę, jego skó​ra była oliw​ko​wa, a oczy ciem​ne jak pół​noc​ne nie​bo. Po​licz​ki i bro​dę po​-kry​wał kil​ku​dnio​wy za​rost. Jego dłu​gie wło​sy, wy​wi​ja​ją​ce się przy koł​nie​rzu, byłytro​chę zmierz​wio​ne, jak​by do​pie​ro nie​daw​no wstał z lóż​ka i nie zdą​żył ich na​wetprze​cze​sać dło​nią. Ogrom​ne wra​że​nie ro​bi​ły też jego usta, peł​ne, zmy​sło​we, alelek​ko wy​gię​te w cy​nicz​nym gry​ma​sie.– Co to za je​den?– Luiz Va​lqu​ez – od​par​ła Be​lin​da. – Słyn​ny gracz polo z Ar​gen​ty​ny. Po​dob​no dru​gądys​cy​pli​ną, w któ​rej osią​gnął mi​strzo​stwo, jest sy​pia​nie z ko​bie​ta​mi, za każ​dym ra​-zem z inną. Tak przy​naj​mniej pi​szą w ga​ze​tach. Nie​złe cia​cho, co?Da​isy ni​g​dy w ży​ciu nie wi​dzia​ła tak nie​ziem​sko przy​stoj​ne​go męż​czy​zny. Na do​-da​tek wprost ocie​kał te​sto​ste​ro​nem i pro​mie​nio​wał sek​sa​pi​lem. Po​czu​ła, jak jej ser​-ce za​czy​na wy​bi​jać szyb​szy rytm. Nie była w sta​nie ode​rwać od nie​go wzro​ku. Byłow nim coś ma​gne​tycz​ne​go, hip​no​ty​zu​ją​ce​go. Nie cho​dzi​ło tyl​ko o jego apa​ry​cję, aleteż o nie​sa​mo​wi​cie in​ten​syw​ną aurę – to nie​moż​li​we do zde​fi​nio​wa​nia „coś”, ja​kiśwy​jąt​ko​wy pier​wia​stek, któ​ry nie musi mieć nic wspól​ne​go z wy​glą​dem. Na świe​cieist​nie​je wie​lu przy​stoj​nia​ków – ak​to​rów, mo​de​li, pio​sen​ka​rzy – ale chy​ba ża​den, któ​-re​go wi​dzia​ła, nie po​dzia​łał na nią w taki spo​sób jak ten Ar​gen​tyń​czyk.– Prze​stań się śli​nić, Da​isy – rzu​ci​ła do niej Be​lin​da. – On jest poza za​się​giem ta​-kich dziew​czyn jak my. Po​dob​no uma​wia się tyl​ko z top mo​del​ka​mi i hol​ly​wo​odz​ki​miak​tor​ka​mi.Da​isy mia​ła już wresz​cie ode​rwać od nie​go wzrok, gdy na​gle ob​ró​cił gło​wę i spoj​-rzał na nią swo​imi ciem​ny​mi, pra​wie czar​ny​mi ocza​mi. Do​strze​gła w nich iskier​kiza​cie​ka​wie​nia. W jed​nej se​kun​dzie zro​bi​ło jej się tak go​rą​co, jak​by w klu​bie za​pa​-no​wa​ła tro​pi​kal​na tem​pe​ra​tu​ra. Za​krę​ci​ło jej się w gło​wie. Chwy​ci​ła się baru, żebynie spaść ze stoł​ka. Po​czu​ła, jak po​mię​dzy jej uda​mi za​pul​so​wa​ło po​żą​da​nie. Od​ru​-cho​wo skrzy​żo​wa​ła nogi, a on prze​su​nął wzro​kiem po jej pra​wej no​dze, od kost​ki dobio​dra, a po​tem wy​żej, cią​gle w tak samo po​wol​nym, le​ni​wym tem​pie. Na paręchwil za​trzy​mał spoj​rze​nie na pier​siach, a po​tem ustach, w któ​rych po​czu​ła od razuprzy​jem​ne mro​wie​nie. Na koń​cu omiótł wzro​kiem roz​pusz​czo​ne, kasz​ta​no​we wło​sy.Mia​ła ocho​tę scho​wać się za nimi jak za ko​ta​rą, żeby ukryć ru​mie​niec, któ​ry za​pło​-nął na jej po​licz​kach, od​gar​nę​ła je jed​nak drżą​cą dło​nią za ra​mię. Ni​g​dy w ży​ciu ża​-den męż​czy​zna w taki spo​sób na nią nie pa​trzył – zu​peł​nie jak​by po​tra​fił prze​świe​-tlić wzro​kiem su​kien​kę i zo​ba​czyć czar​ną ko​ron​ko​wą bie​li​znę, a tak​że to, że jestpod​nie​co​na. Nie pa​no​wa​ła nad swo​im cia​łem i zmy​sła​mi. To było zu​peł​nie nowe, eg​- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kosz-tkkf.pev.pl
  •