0600. DUO Williams Cathy - Miłosna zamieć, Harlequin 2014

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->CATHY WILLIAMSMIŁOSNA ZAMIEĆTytuł oryginału: A Tempestuous TemptationROZDZIAŁ PIERWSZYLuiz Carlos Montes spojrzał na skrawek papieru, który trzymał w dłoni,upewnił się, że trafił pod właściwy adres, po czym uważnie przyjrzał siębudynkowi przez okno swojego czarnego sportowego wozu. Nie tego sięspodziewał. Może w ogóle nie powinien był tu przyjeżdżać.Niewielki segment, skąpany w blasku ulicznej latarni, tracił na atrakcyjnościw mało urokliwej okolicy. Schludny ogródek wielkości pudełka na butysąsiadował z dwoma betonowymi podjazdami, z których jeden zastawiony byłpojemnikami na śmieci, a drugi stał się miejscem wiecznego spoczynkuzardzewiałego samochodu, pozbawionego kół i kilku innych elementówkonstrukcji. Nieco dalej znajdował się ciąg niewielkich punktów usługowych,takich jak bar chiński, urząd pocztowy, zakład fryzjerski i kiosk, pod którymstała grupka podejrzanych nastolatków z ciekawością przyglądających siędrogiemu autu należącemu do Luiza.Widok zakapturzonych młokosów palących papierosy ani trochę nie wytrąciłgo z równowagi. W końcu dzięki regularnym treningom mógł się pochwalićidealnie wyrzeźbionymi mięśniami. Także jego wzrost nie pozostawał bezznaczenia, skoro mierzył ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Bez truduporadziłby sobie z kilkoma wychudzonymi chłopaczkami uzależnionymi odnikotyny.Jednak nie o tym marzył w piątkowy grudniowy wieczór. Nie mógłmarnować czasu, skoro czekało na niego mnóstwo pracy, którą musiał wykonać,zanim cały świat zapadnie w letarg na okres świąt Bożego Narodzenia.Najpierw musiał wywiązać się z obowiązków wobec rodziny. Po tym, jak nawłasne oczy ujrzał ten śmietnik, uznał, że jego misja może się okazaćkonieczna. Gwałtownie nabierając powietrza, wysiadł z samochodu. Nazewnątrz natychmiast uderzył go zapach chińszczyzny. Zadrżał z zimna,spoglądając na zardzewiały pojazd pokryty cienką warstwą szronu. Z własnejwoli nigdy nie przyjechałby do takiej dzielnicy, ale tym razem nie pozostawionomu wyboru.Postanowił załatwić sprawę jak najszybciej i wrócić do swojego świata. Z tąmyślą nacisnął przycisk dzwonka.W chwili, gdy zasiadała do obiadu, Aggie usłyszała natarczywy dźwiękzwiastujący przybycie gościa. Początkowo chciała go zignorować, jako żedomyślała się, kto mógł stać pod jej drzwiami: pan Cholmsey, właścicielbudynku, który już wcześniej ostrzegał ją w związku z zaległym czynszem.– Przecież zawsze płacę na czas! – zaprotestowała Aggie, kiedy mężczyznazadzwonił do niej poprzedniego dnia. – Termin upłynął zaledwie przedwczoraj.I nie ponoszę winy za strajk na poczcie!Pan Cholmsey miał najwyraźniej inne zdanie. Zagroził, że jeśli nie otrzymaczeku w ciągu najbliższej doby, osobiście zgłosi się po gotówkę.Aggie nie spotkała go nigdy wcześniej. Wynajęła segment za pośrednictwemagencji i przez pewien czas była zachwycona z nowego lokum, dopóki panCholmsey nie postanowił zrezygnować z pośredników i osobiście zająć sięzarządzaniem swoimi nieruchomościami. Odtąd stał się prawdziwym wyrzutemsumienia. Ignorował prośby o niezbędne naprawy i ciągle tylko przypominał,jakie niebotyczne kwoty musiałaby zapłacić innym londyńskim najemcom.Nie miała wątpliwości, że gdyby odmówiła mu wstępu do domu, wkrótceznalazłby sposób, by zerwać umowę najmu i wyrzucić ją na bruk.Zrezygnowana uchyliła więc drzwi i wyjrzała w panujący na zewnątrz mrok.– Bardzo przepraszam, panie Cholmsey – wypaliła bez zbędnych wstępów,żeby uprzedzić ewentualne zarzuty. – Czek powinien już do pana dojść. Mogęgo jeszcze anulować...– Kim, u diabła, jest pan Cholmsey? Co ty wygadujesz? Wpuść mnie,Agatho!Ten charakterystyczny, znienawidzony głos przyprawił ją o dreszcze. Czegomógł chcieć od niej Luiz Montes? Nie wystarczyło, że od ośmiu miesięcykontrolował każdy ruch jej i jej brata? Zadawał niewygodne pytania, węszył itraktował ich niczym potencjalnych przestępców?– Co ty tutaj robisz?– Może najpierw otworzysz? Nie zamierzam odbyć tej rozmowy na progu. –Luiz bez trudu wyobraził sobie minę dziewczyny. Doskonale znał pogardę idezaprobatę znaczące jej rysy, ilekroć coś zrobił albo powiedział. Podważałajego zdanie na każdym kroku. Była kłótliwa, zadziorna i uosabiała wszystko,czego unikał u kobiet.Gdyby nie wzgląd na siostrę, nigdy dobrowolnie nie zainicjowałby tegospotkania, ale Luisa nalegała. Rodzina Montesów władała ogromną fortuną,dlatego pojawienie się każdej osoby z zewnątrz należało skontrolować dla dobrajej członków. Skoro córka Luisy zainteresowała się Markiem Collinsem,należało poznać jego prawdziwe zamiary. Oznaczało to także poznaniezamiarów siostry Marka, Agathy, do której chłopak był najwyraźniej niezwykleprzywiązany.– Kim jest pan Cholmsey? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu namyśl, gdy tylko przecisnął się obok dziewczyny w korytarzu.Aggie skrzyżowała ręce, piorunując go wzrokiem. Nie mogła odmówić muurody. Poza tym był też seksowny i władczy. Jednak od pierwszej chwili, gdygo ujrzała, drażnił ją swoją arogancją i pogardą dla niej i Marka, której nawetnie kwapił się ukrywać.– Pan Cholmsey to właściciel budynku. Jak zdobyłeś ten adres? I po coprzyszedłeś?– Nie miałem pojęcia, że wynajmujesz to miejsce. Sądziłem, że jesteśwłaścicielką segmentu, chociaż sam nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy. –Chłodne spojrzenie jego ciemnych oczu przyprawiło Aggie o dreszcze. – I nigdybym nie powiedział, że mieszkasz w takiej... nędznej dzielnicy.Chociaż Agatha Collins w niczym nie przypominała kobiet, z któryminajchętniej się umawiał uległych wysokich brunetek z nogami do szyi, Luizmusiał przyznać, że była zdumiewająco ładna. Mierzyła maksymalnie stosześćdziesiąt pięć centymetrów, miała kręcone włosy w kolorze słomy ialabastrową skórę. Ale największą uwagę przykuwały błękitne oczy okolonedługimi, ciemnymi brwiami.Aggie przeklęła się w duchu za to, że przystała na propozycję brata i Marii.Gdy Luiz wkroczył w ich życie, zgodziła się ukryć prawdę o sytuacji finansowejswojej rodziny.– Mama nalega, żeby wujek Luiz sprawdził Marka – wyjaśniła zwięźle Maria.– A dla wujka Luiza wszystko musi być czarno-białe. Lepiej, by myślał, że niejesteście... całkiem spłukani.Dziewczyna skrzywiła się na wspomnienie tamtej rozmowy.– Nadal nie powiedziałeś mi, co tutaj robisz – zwróciła się do intruza.– Gdzie twój brat?– Nie ma ani jego, ani Marii. Kiedy przestaniesz nas szpiegować?– Odnoszę wrażenie, że szpiegowanie was zaczyna przynosić korzyści –mruknął Luiz. – Które z was utrzymywało, że mieszkacie w Richmond? – Oparłsię o ścianę, świdrując ją wzrokiem tak intensywnie, że zjeżyły jej się włosy nagłowie.– Nigdy nie twierdziłam, że mieszkamy w Richmond – odparła Aggie słabymgłosem. – Pewnie wspomniałam, że często jeżdżę tam na rowerze. Po parku. Tonie moja wina, że coś ci się pomieszało.– Nie wydaje mi się, żeby coś mi się pomieszało. – Zwykła ciekawość, którakierowała nim wcześniej, przerodziła się w palącą podejrzliwość. Wyglądało nato, że ta kobieta i jej brat kłamali w sprawie swojej sytuacji finansowej.Prawdopodobnie wciągnęli w to także Marię. – Gdy zdobyłem ten adres,dwukrotnie upewniłem się, czy jest właściwy, skoro zupełnie nie przystaje dotego, co mi opowiadaliście. – Zdjął płaszcz mimo niezadowolenia Aggie.Jak dotąd zawsze spotykała się z Luizem w najlepszych restauracjachLondynu, włoskich, tajskich czy też francuskich, gdy towarzyszyła Marii iMarkowi. Uprzedzona o prowadzonym przez niego śledztwie zawsze trzymałasię lekkich tematów i unikała rozmów bardziej osobistych.Aggie złościła myśl o tym, że znajduje się pod lupą. Jeszcze bardziej drażniłyją krzywdzące oskarżenia. Ten mężczyzna podejrzewał ją o wszystko, conajgorsze. I jakby tego było mało, stał teraz naprzeciwko niej w ciasnymwnętrzu wynajmowanego przez nią domu.– Co jest tak ważne, że musisz porozmawiać z Markiem właśnie teraz? –zapytała nieufnie. – Dlaczego nie mogłeś zaczekać do następnego spotkania?Przecież mogłeś zaprosić jego i Marię na kolację i przepytać od A do Z, jak tomasz w zwyczaju.– Niestety sprawy znacznie przyspieszyły bieg. Później zagłębię się wszczegóły. – Minąwszy ją, skierował się do salonu. Wystrój nie był tutaj dużolepszy niż na korytarzu. Plakaty filmowe nie całkiem zakrywały ściany wkolorze spleśniałego sera, a wyposażenie tworzyła zbieranina tanich,niegustownych mebli oraz stary telewizor.– Co masz na myśli? – zapytała Aggie nieco pewniejszym głosem, gdy gośćzajął jedno z krzeseł.– Pewnie wiesz, dlaczego wziąłem pod lupę twojego brata.– Maria wspomniała, że jej matka bywa nadopiekuńcza – mruknęła,niechętnie zajmując miejsce naprzeciwko Luiza.Jak zawsze w jego towarzystwie czuła się zaniedbana i ubrana niestylowo.Nawet gdy wyciągała z szafy swoje najlepsze stroje, wiedziała, że nie możerównać się z tym, co on miał do zaprezentowania. Nie znosiła go za to imarzyła, by zniknął z jej życia.– Ostrożności nigdy za wiele – odparł Luiz, wzruszając ramionami. –Oczywiście, gdy siostra poprosiła mnie o sprawdzenie twojego brata,próbowałem jej to wyperswadować.– Czyżby?– Jasne. Maria to jeszcze dziecko, a dzieci nie miewają trwałych związków.Okazało się jednak, że nie miałem racji. Dlatego ostatecznie zgodziłem siętrochę powęszyć. Całe szczęście, bo oboje kłamiecie jak z nut.– Maria uznała, że...– Zrób mi przysługę i nie mieszaj w to mojej siostrzenicy. Zamiast tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kosz-tkkf.pev.pl
  •